Od rymowania pod rytm wystukiwany na poręczy, po bitwy transmitowane online, czyli historia poznańskiego freestyle’u…
Polski freestyle na przestrzeni lat zmienił się diametralnie. Możemy zaobserwować to śledząc także bitwy na rymy w poszczególnych miastach. Odezwałem się do przedstawicieli różnych pokoleń z Poznania, aby opowiedzieli mi, jak walczyło się na rymy w latach 90., na początku lat 2000. i jak wygląda to dzisiaj. Rozłożyłem historię poznańskiego wolnego stylu na trzy okresy – lata 1998 – 2005, lata 2006 – 2014 oraz 2014-2023. W poprzedniej części omawialiśmy lata 2006-2014,, a początek tej historii znajdziecie w tym miejscu. Tym razem zajmiemy się latami 2015-2023. Zapraszam do lektury!
Start PFL
Pomysł na Poznań Freestyle League powstał w 2014 roku. Jednym z ojców-założycieli był Janca – pasjonat wolnego stylu, który jest związany z ligą aż do dziś. Wojtek wspomina, że w tamtych latach freestyle po czasie posuchy stawał się znowu coraz bardziej popularny – finał WBW z 2014 był na tyle udany, że zainspirował Cube’a, żeby zorganizować “coś podobnego” w Poznaniu. Kolegom zależało na tym, żeby bitwy odbywały się cyklicznie.
“Cube zaczął zbierać ludzi – w pierwszej kolejności do zespołu dołączył Spiner, który miał puszczać bity. Sprysiu i ja mieliśmy sędziować. Sam główny organizator miał zostać prowadzącym” – opowiada Janca.
Grupa zajawkowiczów połączyła swoje siły, ale pojawiły się pierwsze problemy: “Kompletnie nie mieliśmy pojęcia, gdzie coś takiego można zorganizować. Zaczęliśmy chodzić po lokalach i pytać o możliwość zorganizowania bitwy, ale było nam trudno – nie mieliśmy pomysłu, jak możemy to zareklamować. W końcu znajomy Spinera zorganizował nam spotkanie w Tropsie, w którym dostaliśmy szansę zorganizowania pierwszej ustawki. Załatwienie lokalu zajęło nam dobrych kilka miesięcy” – kontynuuje Janca.
Potem pozostało jeszcze zorganizowanie ludzi. KapselPN i Feranzo zostali poproszeni, żeby zareklamowali wydarzenie na swoich profilach na FB. Finalnie na bitwę przyszło 8 zawodników i około 40 widzów. Wejścia były darmowe, a nagrodami były flaszki. Cube, Janca, Spiner i Sprysiu zrzucali się na nie ze swoich “studenckich” funduszy. Najlepsi podczas pierwszej z ustawek okazali się właśnie KapselPN oraz Feri.
Janca w taki sposób wspomina panującą wtedy atmosferę: “Szliśmy na cypher, flaszki były puszczane w obieg i potrafiliśmy siedzieć do rana. Były rzucane spontany, gadki o hip hopie. Po prostu czysty freestyle” – mówi. Kolejne edycje odbywały się w miesięcznych odstępach, pojawiało się coraz więcej zawodników i publiki.
“Z ludzi, którzy przychodzą co miesiąc do Tropsa, tworzyła się ekipa. Na pierwszy finał PFL przyszło multum ludzi, a zawodnicy zrobili kozackie show. Do wygrania było 500 zł, na które oczywiście się składaliśmy. Co prawda zrobiliśmy wtedy symboliczną wlotkę za 5 zł, ale całość oddaliśmy na cele charytatywne” – wspomina Janca
Gdyby nie pasja tych chłopaków, nie powstałaby najlepsza liga w Polsce (jeśli nie jestem obiektywny to przepraszam, ale po pierwsze pochodzę z Poznania, a po drugie w tym artykule nie chodzi o bycie obiektywnym). PFL niesamowicie poszło do przodu, jeśli chodzi o poziom techniczny i organizacyjny. Dzisiaj możemy oglądać ustawki na żywo na YouTube, finały poprzedzają wywiady z zawodnikami, wszyscy dostają pamiątkowe puchary, wydarzenia sponsorują różne firmy – od salonów tatuażu po knajpy z jedzeniem, otoczka jest niezwykle profesjonalna.
Jak to było w 2015? Oddajmy głos Sivvemu – pierwszemu zwycięzcy całej ligi:
“Ustawki w pierwszym sezonie były dość „luźne”. Zdarzało się, że jury nie domagało do końca bitwy przez zbyt duże upojenie alkoholem. O zwycięstwach często decydował kaprys publiki, nieoczekiwane przerwy w bitwie lub problemy z bitami, które były puszczane z YouTube. Zdarzały się też małe sprzeczki na publice, popisy kaskaderskie w przerwie bitwy, znikanie zawodników, a nawet przebieranie się za różnych bohaterów. Miało to swój klimat i cieszę się że właśnie w takim otoczeniu odbywały się ustawki dopiero raczkującej ligi, która w przyszłości często będzie wymieniana jako ta najmocniejsza w kraju.”
Zwycięstwo Sivvego w pierwszym finale było sporą niespodzianką. To zawodnik, który dopiero w 2015 zobaczył pierwsze walki na YouTube, a pierwsza ustawka PFL była jego drugą bitwą w życiu. Do samego finału awansował dopiero z siódmego miejsca w tabeli. Oto jak wspomina swoje potyczki, które doprowadziły go do wygranej:
“Frekwencja podczas finału była ogromna. Na moje oko w klubie było ok. 200-250 osób. Motywowało to jeszcze mocniej, a atmosfera w Tropsie była gęsta, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Wylądowałem w grupie z Kapslem PN, czyli jednym z głównych faworytów do zwycięstwa, Nołnejmem oraz z Babincim, który po udanym występie w finale WBW był również rozpatrywany jako jeden z faworytów. W drugiej grupie wylądowali Adoem, Kanarinho, Ziołas oraz Eselwu.
Zacząłem od przegranej z KapslemPN, jednak była to dobra walka i dała mi nadzieję na udane kolejne pojedynki. Miłosz tego dnia czuł się mega pewny, a publika mocno podążała za jego charyzmą. Drugą walkę stoczyłem z Nołnejmem. Nie była to dobra walka i ledwo ją wygrałem. Zirytowany tym faktem odizolowałem się od ludzi i motywowałem do walki o wyjście z grupy. Pojedynek z Babincim od początku był przeze mnie kontrolowany i po udanym występie – drugim zwycięstwie, udało mi się wyjść z grupy z drugiego miejsca.
W półfinale czekał już na mnie Adoem. Co tu dużo mówić.. w połowie pierwszego wejścia bez tematu Adoem praktycznie oddał mi walkę, w której moim zdaniem lekko przeważał po wejściu na temat. Wygrałem półfinał, ale byłem wściekły na Adama, że tak się to rozegrało. Przez dłuższy czas nie mogłem się skupić na bitwie, a przede mną był już tylko finał, a w nim faworyt całego tego zamieszania – KapselPN.
Chwilę przed finałem udało mi się na moment skoncentrować. Wychodziłem bez większej presji ze strony klubu, bo wielkość uważała, że finał jest już praktycznie rozstrzygnięty – nic bardziej mylnego. Wykorzystałem w walce z Miłoszem większość istotnych sytuacji, które tego dnia zadziały się w Tropsie, walcząc z wielką dozą pewności siebie. Zadziałało. Po regulaminowym czasie czułem że mam lekką przewagę, jednak jury zarządziło dogrywkę. Nakręciłem się jeszcze bardziej i po mega dobrej walce oraz dogrywce zostałem pierwszym mistrzem Poznań Freestyle League. Była to pierwsza wygrana bitwa w moim życiu. Euforia była ogromna”.
Sivvy bardzo przywiązał się do PFL – przez kolejne 7 edycji opuścił tylko jedną ustawkę. Został również członkiem organizacji. Jak sam mówi: “PFL to dzisiaj nie tylko liga, ale również wiele innych innicjatyw: Bitwa Dwójek, Bitwa o Studzienkę, Bitwa o Bejmy i pomniejsze pojedyncze projekty. PFL to również współprace – Bitwa o Juwenalia, koncerty na bitwach, organizowane cyphery w wielu klubach lub nawet showcace’y fristajlowe na różnych koncertach w ramach supportu. Ale nie samymi wolnymi stylami PFL żyje – to także akcje wolontariackie i różnego rodzaje zbiórki, organizowane aftery po bitwie, pasterka i święta PFL, różne koszulki i gadżety i wiele, wiele innych aktywności”.
Hattrick Bartka
Wśród mistrzów PFL możemy znaleźć również Spartiaka z Wrocławia, weterana Enrikle, najświeższego ze zwycięzców Manu oraz Bartka, który wygrał aż trzykrotnie. Niektórzy nawet mówią, że PFL to Bartek, a Bartek to PFL. Sam zawodnik twierdzi, że zakochał się w PFL od pierwszego wejrzenia. Jego początki jednak nie były łatwe.
“Z eliminacji wyszedłem dopiero za piątym razem. Ten okres był dla mnie ciężki, bałem się że nigdy nie wygram ustawki, nie mówiąc już o wygranym całym sezonie. Po pierwszym wyjściu z eliminacji wszystko przyspieszyło… Kolejną ustawkę już wygrałem i od tamtego momentu byłem zawsze wymieniany w gronie faworytów. Do pierwszego finału w którym startowałem, przystępowałem w roli zdecydowanego faworyta. Byłem bardzo pewny siebie i to mnie zgubiło – zająłem dopiero 4 miejsce. Wiedziałem, że jeżeli nie przestanę startować i trenować, będę w stanie zostać mistrzem ligi, nie przypuszczałem jednak nigdy że uda mi się tego dokonać trzy razy z rzędu. Co wpłynęło na mój sukces? Myślę, że to mój upór oraz to, jak bardzo związałem się z ligą” – mówi Bartek.
Poznań na wyjazdach
Długo żaden reprezentant PFL nie odniósł “międzymiastowego sukcesu”. Dlaczego nie udało się Bartkowi, który w Tropsie stał się żywą legendą?
“Chciałem wygrać WBW, jednak planowałem zacząć jeździć tam dopiero, kiedy poczuję się bardzo mocny. Zacząłem wyjeżdżać w ostatnim roku, w którym przeprowadzano eliminacje… Późniejsza przerwa pandemiczna oraz brak WBW trochę uśpiła we mnie zajawę na podróże. Jednak myślę, że jestem już gotowy na regularne wyjazdy z Poznania” – tłumaczy.
Całkiem spore “ogólnopolskie” sukcesy odniósł za to Quesh – finalista czwartego i piątego sezonu PFL. Oto jak wspomina swoje zwycięstwa:
“5 sezon PFL zacząłem od finału 1. ustawki i wygrania 2., co w 99% zapewniło mi już wielki finał. Skupiłem się wtedy bardziej na jeżdżeniu po Polsce i zgarnianiu pierwszych lekcji pokory na WBW.
Moja przygoda z eliminacjami WBW to totalna droga krzyżowa – byłem w 5 różnych miastach, elimki udało mi się przejść tylko 3 razy. W 1/8 pierwszy raz wygrałem dopiero w momencie, kiedy wygrałem całe eliminacje w Poznaniu. Dla naszej ligi to był legendarny wieczór – ekipa PFL, która wcześniej słynęła z tego, że po Polsce jeździ raczej w celach melanżowych, a nie w celu wygrania bitwy, nagle zajęła 3 z 4 półfinałowych slotów. W finale czekał na mnie Bartek, który tego dnia skradł całą publikę, ale udało mi się ją pożyczyć na 15 minut w finale (śmiech).
Wchodziłem w swój absolutny peak formy, ale przez pandemię musiałem porzucić nawijkę i treningi z ekipą na długi czas, a to już na zawsze wyłączyło mnie z zabawy o trofea. Ze swoich sukcesów na pewno muszę wymienić 1/2 Finału WBW, którego mało kto się spodziewał. Spoko było też wywalczyć sobie wielki finał Kontrowersów w Gdyni, gdzie nawijałem przed największą publiką ever (2.5 tys osób)”.
Który z Poznaniaków dzisiaj jest najlepszy? Wydaje się, że to Manu – zwycięzca ostatniego sezonu Poznań Freestyle League oraz człowiek, który od jakiegoś czasu jest w niesamowicie wysokiej formie. Pierwszy raz na cypherach z ludźmi z PFL pojawił się latem 2020 roku.
Manu w taki sposób opowiada o swojej drodze na szczyt: „Podczas swoich pierwszych bitew nie reprezentowałem wysokiego poziomu. Niezłe wyniki przychodziły zapewne za sprawą może wręcz przesadzonej pewności siebie. Chociaż uważam, że chyba lepiej iść w tę stronę niż w tym drugim kierunku (śmiech). Następnie z kolegami z Poznań Freestyle League zaczęliśmy atakować bitwy w innych częściach kraju. To pozwoliło nam się zahartować na np. negatywny odbiór ze strony publiki lub jakieś irracjonalne werdykty ze strony jury. Musiałem zjeździć całą Polskę, żeby wejść na ten poziom, na którym aktualnie się znajduję. Progres przychodził stopniowo, aczkolwiek jestem zwolennikiem teorii, że w pewnym momencie liczba wygranych walk nie zapewnia w tym sporcie takiej renomy, jak fakt, z kim się wygrywa. W moim przypadku przełomowy moment nastąpił na Bitwie o Małopolskę – zaliczyłem tam zwycięstwa z Boberem oraz Szydercą i to właśnie traktuję jako punkt zwrotny. Mimo, że wcześniej udało się zaznaczyć swoją obecność na scenie na Betclic Rap Royal, Redbull Kontrowersach czy Bitwie o Stocznie, muszę przyznać, że po żadnej z tych bitew nie byłem z siebie zadowolony. Dopiero na Bitwie o Małopolskę udało mi się pokazać się w stylu zbliżonym do tego, jaki zawsze chciałem prezentować. No i od tego właśnie momentu na dużych bitwach czuje się całkowicie swobodnie.„
Poza Queshem, Bartkiem lub Manu, warto wspomnieć również o Rafim, który zaprezentował się ze świetnej strony m.in. na Bitwie o Południe, gdzie wygrał z Quebonafide. Z PFL dzisiaj jest związany również m.in. Recha, który także jest w ścisłej czołówce Polski.
Poznański freestyle przeszedł niesamowicie długą drogę. Można zauważyć różnice w podejściu do tematu starszych zawodników, którzy zajmowali się tym dwadzieścia lat temu i tych, którzy dzisiaj potrafią na poczekaniu wymyślić mnóstwo punchy o dziewczynie lub matce. Zawodnicy na wielkich bitwach walczą teraz o nawet 10 000 złotych, sam na jednej z bitew wygrałem zestaw gąbek. Kiedyś publiczność doceniała improwizację, teraz liczy się błyskotliwe mieszanie przeciwników z błotem. Z pewnością nigdy wcześniej nie było tak wysokiego poziomu pod względem punchline’ów. Jednak widać również wiele punktów wspólnych – najlepsi zawodnicy Poznań Freestyle League w wolnych chwilach do dzisiaj spotykają się nad Wartą, żeby porymować do butelek. Starsi zawodnicy jak Kamis, Pitek lub KMC nie urywają kontaktu z ligą, tylko na przykład przejmują rolę jurorów. To nadal zgrana grupa kreatywnych ludzi, których po prostu łączy pasja.